No cóż najtrudniejsze są zawsze początki…
Pomysł na założenie bloga pojawił się już ok. 2-3 lat temu. Niestety czas minął, a tu nic. W ostatnim czasie przybyło mi jednak odrobinę wolnego czasu, żeby móc dzielić się z Wami tym, co mnie inspiruje, budzi
do życia….. po prostu chciałabym się podzielić wszystkim tym, co kocham…
Poza tym przez te parę lat nazbierało się trochę pomysłów na posty. Bezpośrednim zaś impulsem do założenia bloga był artykuł-felieton Moniki Płatek w jednym z weekendowych wydań Gazety Wyborczej. Artykuł był oczywiście o czytaniu. Czyli o pasji trwającej nieprzerwanie od czasów, kiedy
posiadłam umiejętność czytania, a więc trwa już ponad 20 lat. A że właśnie ta czynność pozwala mi się zrelaksować (zwłaszcza z kubkiem dobrej kawy lub
herbaty), to dlaczego by o tym nie popisać trochę.
Na początek może z „grubej rury” – tylko się nie wystraszcie (będą też posty lżejszego kalibru). No więc co tu dużo mówić - uwielbiam książki, które „prowokują ból” (proszę tylko bez skojarzeń z E.L. James i innymi tego typu
„pisarkami”, nie ma to nic wspólnego z SM:)). Chodzi mi oczywiście o pewnego rodzaju ból
egzystencjalny (jednak nie Weltschmerz w XVIII-wiecznym znaczeniu). Po prostu
czasem potrzebuję
„kopa”, żeby poszukać sensu, dla tego, jak żyję i co w życiu robię. A to wszystko po to, ażeby przemyśleć, co mogę wartościowego w nim zrobić, zmienić, a także po to, aby przypomnieć sobie (i docenić), że moje życie przebiega tak spokojnie i
bezpiecznie (bo czyż
nie jest tak, że
bardzo rzadko doceniamy taki stan).
Parę lat temu odkryłam, że takiego kopa daje mi Herta Müller, rumuńska, a właściwie niemiecka pisarka (urodziła się w rumuńskim Banacie, jest córką Niemców zamieszkujących wówczas Rumunię).
Niedawno odbyła się premiera jej najnowszej książki „Nadal ten sam śnieg i nadal ten sam wujek” (niestety
jeszcze jej nie przeczytałam).
Jak donosi redakcja Wydawnictwa Czarne, Müller „tym razem opowiada o sobie
i swoim życiu
w znakomitych esejach. Pisze o strachu i przemocy,
o przyjaciołach
i zdrajcach, o masie i władzy, o tym, jakie pocieszenie
w największej
rozpaczy daje literatura”
(http://czarne.com.pl/katalog/ksiazki/nadal-ten-sam-snieg-i-nadal-ten-sam-wujek).
Po przeczytaniu informacji o nowej książce postanowiłam do Müller powrócić – ostatnio jej książkę czytałam parę lat temu.
Póki nie dotarłam jeszcze do „Nadal ten sam śnieg i nadal ten sam wujek” to
tymczasem chciałabym
polecić Wam dwie inne książki Müller. „Król kłania się i zabija” oraz „Niziny”.
„Niziny” to bodajże pierwsza książka, którą Müller napisała. I od razu książka bardzo osobista, nawiązująca do życia Müller w Rumunii – moim zdaniem podobnie
jest zresztą
z pozostałą
jej literaturą.
Napisana została
z perspektywy dziecka – wywodzącego się (tak jak Müller) z mniejszości niemieckiej – wychowywanego na rumuńskiej wsi za czasów Ceaușescu. Dla mnie już sam tytuł ma istotne znaczenie, bo dotyczy
zarówno nizin społecznych,
na których żyli
w Rumunii Niemcy, a także
nizin emocjonalnych, na które wpędził ludzi rumuński komunistyczny terror. Język Müller jest językiem brutalnym, bardzo dosłownym (ale na pewno nie jest językiem wulgarnym czy agresywnym). W ten
sposób opisuje ona brutalną fantazję dziecka – dziewczynki - dorastającego w takim, a nie innym środowisku, w określonym miejscu i czasie. Dla mnie
najbardziej uderzająca
jest wszechobecna śmierć i potężna władza dorosłych, której bohaterka doświadcza w bezwzględny, niedziecięcy sposób. „Grozę” potęguje już wyżej wspomniany sposób pisania autorki,
m.in. krótkie zdania, brak zdań wielokrotnie złożonych. Literatura Müller to bardzo
wymagająca proza, często wymieszana z poetycznymi „wstawkami”.
Tutaj każde słowo ma znaczenie, brak jest zbędnych opisów czy dialogów. Z tego, co
mi wryło się w pamięć najbardziej, nie wiem dlaczego, to motyw
kukurydzy, kolby kukurydzy, pól kukurydzy. Motyw ten nie pojawia się jednak jako pole służące do zabawy, a raczej nasuwa
skojarzenia, znowu, pełne
okropieństw i wszechobecnej śmierci.
„Niziny” to moim zdaniem pozycja obowiązkowa dla każdego wielbiciela wymagającej, zaangażowanej literatury. Przy tym jednak
literatura Müller jest również dla każdego bardzo uważnego czytelnika, takiego, który waży każde słowo…
„Król kłania
się
i zabija” pozostaje w tym
samym Müllerowskim klimacie. Jest to zbiór esejów, które dają odpowiedź na wiele pytań powstałych wokół jej wcześniejszych książek. Znowu pojawia się bardzo charakterystyczny dla niej język, ale poza tym widzimy wyraźniej jej zabawę słowem, Müller tworzy kolaże ze słów, bawi się nimi. Mam takie wrażenie, że pisarka, po latach życia w cenzurowanym państwie, wreszcie może sobie na to pozwolić. Wreszcie może dać słowom odetchnąć.
Wszystkie
eseje, takie mam wrażenie,
koncentrują
się na woli życia, która powinna być i jest silna, pomimo panującej wokół trwogi o to, co przyniesie nowy dzień (Müller pisze m.in., że „każdy z nas jest kandydatem do panoptikum
umierania”, a zatem znowu pojawia się strach przed śmiercią). Ta wola życia to tzw. „Sercątko”, której Müller przeciwstawia „Króla”
– zło, które tkwi w każdym z nas.
Możemy również zauważyć, jak
autorka przez lata mierzy się ze swoją
przeszłością i z
wyobcowaniem, które ta przeszłość
spowodowała. Przeszłość niestety wciąż za
bardzo miesza się z teraźniejszością, aby można było dowolnie wpływać na swoją przyszłość….
Tak już na
marginesie - polecam również „Sercątko” (pierwszą książkę Muller, którą przeczytałam); książka
naprawdę na długo zapada w pamięci i w sercu czytelnika. Dla zachęty dodam, że autorka otrzymała parę lat temu Nagrodę Nobla.
Na dziś to byłoby chyba na tyle, ale pamiętajcie… stay tuned --> a dlaczego --> blog nie będzie dotyczył tylko książek:).
Kolejny
post o……….. szarości;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za pozostawienie każdego śladu w mojej przestrzeni:)