Kalendarzowe lato jeszcze nie minęło,
ale za oknem widok coraz bardziej jesienny… niestety leje.
Ale żeby nie było tak smutno,
przedstawiam książkę typowo „letnią”. „Letnią”, bo czyta się błyskawicznie, a
więc jest idealna na postwakacyjne odstresowanie się. Nie jest to, co prawda
prozatorskie mistrzostwo. Może jednak poprawić humor wielu kobietom, bo okazuje
się, że inne mają tak samo źle… albo i jeszcze gorzej.
Polecam w szczególności kobietom, które
niedawno zostały matkami, ale w dalszym ciągu chciałyby się realizować w pracy,
poświęcać czas swoim pasjom.
Uwaga, już sam tytuł jest wyjątkowy <:)>…
„Zgorzkniała pi*zda” Marii Sveland to
historia Sary, 30-letniej Szwedki, która ma dosyć swojego życia „rodzinnego” i
dlatego postanawia wyjechać na samotne wakacje na Teneryfę. Zostawia męża i
malutkie dziecko w poszukiwaniu własnego ja (temat książki jak widać bardzo
oryginalny <ironic>). Po drodze próbuje uporządkować swoje życie, które
niestety nie jest takie różowe, jak opisuje się to w prasie kobiecej. Sara
analizuje wydarzenia ze swojego życia, które sprawiły, że stała się
zgorzkniała. Ku pokrzepieniu serc młodych matek (którą też niedawno się stałam
i dlatego rozumiem dobrze główną bohaterkę) zaznaczam, że myśli, które kotłują
się w waszych głowach towarzyszą żonom i matkom we wszystkich krajach.
Poza samą historią życia Sary, bardziej
zainteresowało mnie jej feministyczne podejście do życia kobiety w
społeczeństwie. Poniżej zatem zestaw co dobitniejszych twierdzeń Sary
(sparafrazowanych przeze mnie):
- z chwilą pojawienia się dziecka znika
równouprawnienie,
- jeżeli patrzymy na życie przez
„feministyczne okulary” po urodzeniu dziecka jest jak w „Matrixie” – wybrało
się pigułkę prawdy i okazuje się, że świat nie jest już taki piękny, jak we
śnie,
- na imprezach zwykle jest tak, że to
kobiety, mimo, że często mają więcej do powiedzenia niż mężczyźni, biegają,
donoszą jedzenie, napoje, sprzątają ze stołu, mężczyźni natomiast siedzą sobie
za stołem, dyskutują, jedzą, piją coraz więcej…
- macierzyństwo i ojcostwo różni się
głównie poczuciem winy, które nieustannie towarzyszy matkom – już tłumaczę na
przykładzie: matka małego dziecka wyjeżdżająca na weekend z koleżankami to w
opinii społeczeństwa matka wyrodna, ojciec z kolei wyjeżdżający na weekend z
kolegami to po prostu zmęczony facet, który musi odpocząć od dnia codziennego –
nie mylę się, prawda?
- na spotkaniach w mieszanym
towarzystwie (np. na szkoleniach, sympozjach, konferencjach, ale także na
spotkaniach typowo towarzyskich – mój dopisek), kiedy ludzie widzą się po raz
pierwszy, kobiety zwykle milczą, a faceci gadają jak nakręceni.
Książka wesoła, niewesoła… ale po
jej przeczytaniu stwierdziłam, że można sobie oczywiście feministycznie
ponarzekać, ale biorąc pod uwagę fakt, że w najbliższym czasie nic się nie
zmieni… po prostu należy się cieszyć każdym uśmiechem mojego maleństwa, nauczyć
się prosić o pomoc męża, partnera, rodziców, przyjaciółkę, a przede wszystkim
znaleźć nowy sposób na odstresowanie się. A więc (wiem, nie zaczyna się zdania
od „a więc...”) świeżo upieczone mamy, łączcie się w swoim zmęczeniu i… na
przykład założcie bloga.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za pozostawienie każdego śladu w mojej przestrzeni:)