Przepiękny wiosenny listopad tegorocznej
jesieni mija powoli, bezpowrotnie… Dzięki temu jednak mam odrobinę wolnego
czasu, żeby posiedzieć na sofie (zauważyliście, że nikt już nie mówi kanapa czy
wersalka, a już broń Boże tapczan, teraz mamy sofy, szezlongi, pufy – taka mała dygresja) i podzielić się z
Wami kolejnymi książkami. Będzie zatem o tych przeczytanych, oczekujących oraz nowościach,
o których głośno w mediach wszelkiej maści.
Najpierw jednak taka mała refleksja.
Wszędzie, gdzie ostatnio mnie mój wzrok –
i klawiatura – poniesie, słyszę, że każdy „piszący” (czyli pisarz, dziennikarz,
bloger – swoją drogą mój Word nie zna takiego wyrazu, czy też początkujący
pisarz…. i jak wyżej) powinien każdy dzionek zaczynać od pisania, przerywać dla
pisania bądź kończyć pisaniem. A więc (wiem: zdania nie zaczynamy od „a więc”,
ale cóż…tak już mam) ja też tak postanowiłam i od paru dni nawet mi się udaje.
Efekty – już niedługo na blogu.
A dzisiaj: wreszcie recenzja „Nocnych zwierząt”
Patrycji Pustkowiak. Echa finału Nagrody Nike już dawno przebrzmiały, a ja
dopiero teraz zdecydowałam się napisać coś niecoś o finalistce Nike.
Od razu zaznaczę, że przed przeczytaniem
spotkałam się tylko z pochlebnymi, a co najmniej aprobującymi opiniami o debiucie
literackim Pustkowiak. Wymagania wzrosły, napięcie sięgnęło zenitu (a może
raczej sufitu:) i... opadło tak
szybko, jak się wzbiło. Książka nie odzwierciedliła jakże szumnych recenzji i
zapowiedzi. Okazała się zbiorem średnio ciekawych alkoholowo-narkotykowych
perypetii i wizji Tamary Mortus – bohaterki książki – z kilku dni czy też
jednego weekendu. Tamara nie ma pracy, nie ma partnera, nie ma rodziny, nie ma
przyjaciół. Ale ma whisky, wino, piwo, koks, telefon do dilera, znienawidzonych
byłych współpracowników z korpo, filmy porno wieczorami, obleśnych przyjaciół
od kieliszka i wciągania kreski, etc. Co zadziwiające Tamara nie ma pracy, ale ma
pieniądze na koks, whisky i jak wyżej, nie mieszka pod mostem ani w mieszkaniu
socjalnym, odwiedza nie-tanie nocne kluby. Dla mnie taki dysonans już psuje
całą opowieść i zaczynam się zastanawiać, co autor miał na myśli. Ten dysonans
pozostaje ze mną aż do zakończenia, które swoją drogą jest tak absurdalne, jak
tylko to możliwe – kusi mnie, żeby zdradzić, co tam Tamara nawywijała i co jej
nawywijano, ale może ktoś nie przeczytał, a chce, tak więc, no…. Podsumowanie.
Na okładce książki zacytowano Justynę
Bargielską, która pompatycznie ogłosiła, że „Nocne zwierzęta” to wersja „Pod
wulkanem” dla kobiet. Po pierwsze nie rozumiem, dlaczego „Pod wulkanem” M.
Lowry’ego jest nie dla kobiet, ale to już inna historia. Po drugie „Pod
wulkanem” to powieść niejako symboliczna, to książka nie tylko o alkoholizmie,
ale też o miłości, o nastrojach wojennych (wojna domowa w Hiszpanii, za chwilę
II wojna światowa), wolności i jej granicach. Tego próżno szukać u Pustkowiak.
Nie wiem, do jakiej grupy książkę zaklasyfikować. Czytałam już oczywiście
wszelkiego rodzaju epickie formy z alkoholem, narkotykami i uzależnieniami w
tle. Szczerze - średnio przepadam za tego typu „wnętrzem” książek, ale jeżeli
jest to uzasadnione i ma jakieś przynajmniej pseudo-uzasadnienie to w porządku.
Gorzej jeżeli nie wiem, czemu służą takie tematy. Może „Nocne zwierzęta” to po
prostu swego rodzaju naturalistyczna satyra na życie „warszawki”, „korpo”,
życia dla samego siebie, taki wiecie - pamflet. Przykro mi, może nie
zrozumiałam aluzji.
Debiut
Pustkowiak ani ziębi, ani grzeje. Przeczytanie nie grozi jednak kacem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za pozostawienie każdego śladu w mojej przestrzeni:)