„Dziennik zimowy” Paul’a Auster’a to taka
częściowa biografia autora. Wspomnienia spisane na początku zimy życia.
Zaczyna się od blizn wyoranych na
twarzy, namacalnych, wywołanych zabawami z dzieciństwa, grą w koszykówkę,
bójkami - by potem pójść w stronę blizn wspomnieniowych. Mamy tu również odkrywanie
własnej seksualności, pierwsze miłostki, zabawne mądrości życiowe w stylu „nigdy
nie przegap okazji, żeby się wysikać”, czy próbę wybrnięcia przez matkę z pytań
syna „skąd się biorą dzieci” i opowieści o zasianiu przez tatę nasionka w
mamie.
Mniej więcej połowę biografii zajmuje spis
mieszkań i domów, w których żył pisarz – zestaw najważniejszych zdarzeń na
poszczególnych etapach życia w powiązaniu z miejscem, w którym wówczas przyszło
mu egzystować. Wyśmienita proza:)
Na okładce książki znalazła się informacja,
że jest to antybiografia Austera. Nie mogę się z tym zgodzić, chyba że źle
zrozumiałam pojęcie „antybiografii”, które odbieram jednoznacznie negatywnie.
Po przeczytaniu odniosłam wrażenie, że autor wie i cieszy się tym, że póki co
dobrze przeżył życie. A to, co się wychyla na pierwszy plan, jako element
niezbędny dla pełni szczęścia, to - jakżeby inaczej – bezwarunkowa miłość do
żony i żony do pisarza. W zasadzie, całą książkę przenika niezwykła duma i ogromny
szacunek dla żony. Autor przedstawił to jednak w bardzo nienachalny i delikatny
sposób.
„Jedne drzwi się zamknęły. Inne zostały
otwarte. Wkroczyłeś w zimę swojego życia.” Życie polega na tym, że niektóre
drzwi ludzie zamykają nam przed nosem i traktujemy to wtedy, jako
nieprawdopodobny cios. Jeżeli jednak ktoś uchyla nam w tym czasie inne drzwi,
zazwyczaj nawet tego nie zauważamy. Za bardzo skupiamy się na co już dawno
zakończone, rozpamiętujemy, zamiast żyć dalej i wciąż otwierać nowe drzwi. I
przede wszystkim nie bać tego.
Wychwalam, wychwalam i teraz też
przekornie pochwalę – główny motyw wspomnień to dla mnie śmierć. Śmierć ojca,
matki, babci, kolegi z czasów szkolnych, ojczyma… Śmierć nieuchronnie towarzyszy
nam przez całe życie, a gdy przechodzimy do jego zimowego etapu jest jej po
prostu więcej. Gdzieś w sieci natknęłam się na opis, że głównym bohaterem książki
jest ciało w sensie jego zmian, urazów, bólu, przyjemności, nieuchronnej
starości. Ja tego tak nie odczułam, ale jak to zwykle bywa, każdy czytelnik odkrywa
coś innego. Pisarz wydaje się być pogodzony z upływającym czasem, jedyne, co
odczuwa boleśnie to właśnie śmierć bliskich osób.
Ostatnia refleksja: gdy jesteśmy młodzi,
chcemy łapczywie czerpać z życia wszystko co się da, z wiekiem zaś, skupiamy się
bardziej na tym co życie nam przynosi i spokojnie to przyjmujemy.
„Dziennik zimowy” – po prostu: polecam:) (tylko
uprzedzam – nie wiem czy to z powodu tłumaczenia, czy tak wyszło – pierwsze 10
stron nie czyta się najlepiej).
P.S. 1: Nie miałam
pojęcia, że dziadkowie pisarza pochodzili z terenów dawnej Polski (jedni z
okolic Stanisławowa, drudzy z terenów dzisiejszej Białorusi).
P.S. 2: Jeżeli ktoś się
spodziewa klimatu z powieści Austera, to jak dla mnie niewiele mamy tutaj
atmosfery z „Trylogii nowojorskiej” czy „Niewidzialnego”. Wspomnienia pisarza
są zdecydowanie bardziej pozytywne, nie ma tu tylu rozważań egzystencjalnych,
melancholii.
P.S. 3: Ups!
Zapomniałabym napisać o stylu. „Dziennik…” to oczywiście nie dziennik, tylko
wybiórczo i niechronologicznie spisane wspomnienia. Poza tym pisane są one w
drugiej osobie, co nadaje książce niepowtarzalnego charakteru i pazura.
I niech będzie jeszcze P.S. 4: Podoba Wam się okładka książki? Niedawno The New York Times ogłosił listę najlepszych okładek roku 2014 - króluje prostota, graficzne wzory. Z tych wybranych przez NYT mój faworyt to
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za pozostawienie każdego śladu w mojej przestrzeni:)