Książki o wychowaniu dzieci – trudny
orzech do zgryzienia. Należy przy tym pamiętać, że ilość przeczytanych
poradników nie przekształci się w jakość naszej wiedzy.
Po urodzeniu się mojej córki w celach
dokształcających dwie książki zakupiłam, a jedną pożyczyłam od już doświadczonej
matki. Dzisiaj przedstawię tę, którą przeczytałam całkiem niedawno, pomimo iż Eve
kończy już dziewięć miesięcy.
„W
Paryżu dzieci nie grymaszą” Pameli Druckerman to reportersko-rozrywkowy
poradnik dla rodziców (bardziej dla matek) o tym, jak wychować dziecko samodzielne
i stworzyć z nim dobrą relację. Książkę kupiłam bynajmniej dla walorów
edukacyjnych, bardziej z ciekawości i pewnego rodzaju uwielbienia dla
francuskiego stylu życia. I tu nastąpiło zaskoczenie. Okazało się, że porady
Druckerman są świetne, a jej „reportaż” uratuje na pewno niejednych zmęczonych
rodziców.
Amerykańska dziennikarka, mieszkanka
Nowego Jorku, zakochała się i postanowiła zamieszkać z ukochanym (Brytyjczykiem)
w Paryżu. Tam też urodziła trójkę dzieci (córeczkę Leilę – zwaną Bean oraz bliźniaki:
Joela i Leo). W wychowaniu „poszła” na amerykański żywioł. W praktyce oznaczało
to: nieprzespane noce, problemy dzieci z jedzeniem, wieczne „jęczenie” dzieci,
bóle kręgosłupa, bóle głowy, nieustanną irytację, kiepskie relacje z mężem,
palpitacje serca wywoływane okruchami na stole, brak odrobiny czasu dla siebie.
I nagle zauważyła, że – nie licząc jej własnych- otaczają ją same grzeczne,
spokojnie się bawiące, nie krzyczące po restauracjach dzieci. Postanowiła więc
odkryć francuski sekret dotyczący
wychowania dzieci.
Książkę poleciłabym:
- osobom nieposiadającym dzieci: w
celach rozrywkowych, do poczytania o trudach i urokach rodzicielstwa (ze
wskazówkami na przyszłość),
- kobietom w ciąży i ich partnerom: do
przeczytania najlepiej na samym początku ciąży, żeby się nie stresować i nie
traktować ciąży, jak kolejnego wyzwania zawodowego,
- dla matek kilku- bądź
kilkunastomiesięcznych maluchów: dwa pierwsze rozdziały w zasadzie można sobie
odpuścić (za dużo ckliwych historyjek o początkach miłości autorki i jej
partnera, etc. – zresztą nie po to zdecydowałam się przeczytać książkę).
Czytając
o sekretach Francuzek odkryłam, że właściwie instynktownie stosuję niektóre ich
„techniki wychowawcze”. Tzn. szanuję odrębność swojego dziecka i pozwalam mu na
to, żeby było samodzielnie (oczywiście na tyle na ile 9-miesięczny maluch może być
samodzielny), pamiętając przy tym o granicach jego wolności. Nie biegnę w popłochu
na każde pisknięcie mojej córki. Przytaczając w ślad za Druckerman: „Nawet
najlepsza matka nie może być bezustannie na usługi dziecka i nie musi czuć się z
tego powodu winna”. Często spotykam się z opinią, że matka powinna siedzieć
przy dziecku, zabawiać go, asekurować, etc. Nic bardziej mylnego. Już kilkumiesięczne
dziecko potrafi się świetnie samo sobą zająć – z udziałem ulubionych zabawek,
tylko od czasu do czasu potrzebuje naszej „asysty”. Poza tym wystarczy, że
jesteśmy w pobliżu. Nie narzucajmy się jednak zbytnio ze swoją obecnością. Dzieci
mają same „otwierać oczy” na świat.
Niemowlęta i małe dzieci powinny prowadzić życie wewnętrzne bez nieustannej
interwencji matek.
Zgodnie z francuskim ideałem wychowania
powinniśmy wyznaczyć cadre – czyli sztywne granice, w obrębie których dziecko ma jednak dużo
swobody, co oznacza m.in. nie uleganie kaprysom dzieci. Oprócz cadre należy
jeszcze ustalić harmonogram dnia
dziecka, wtedy łatwiej zarządzamy swoim czasem, a dziecko jest spokojniejsze,
gdy mniej więcej wie, co niedługo nastąpi. Francuscy rodzice i dzieci już od
pierwszych tygodni zawierają tzw. complicite – porozumienie, które
zakłada, że dzieci są istotami racjonalnymi, z którymi dorośli potrafią budować
relację opartą na szacunku. Wiąże się to m.in. z tym, że Francuzi mówią do dzieci
już od urodzenia. Ważne jest rozmawianie z dzieckiem od pierwszego dnia życia,
mówienie mu, że „teraz przewijamy pieluszkę, żeby pupa nie była odparzona”, „teraz
będziemy się kąpać” itp. Istotne dla Francuzów jest też attends – „poczekaj”;
jest to swego rodzaju polecenie wydawane dziecku, które sugeruje, że dziecko
nie potrzebuje natychmiastowej uwagi i może jeszcze chwile samo się czymś
zająć. Jest to bardzo ważne, bo pomaga dziecku radzić sobie ze złością i
frustracją. Każde francuskie dziecko odkąd zaczyna mówić musi nauczyć się tzw.
magicznych słów: dzień dobry, do widzenia, dziękuję. Dzieci nie wypowiadające
tych słów w odpowiednich momentach uważane są od razu za niegrzeczne. We
Francji wiedzą, że „doskonała matka nie
istnieje”. Dlatego kobiety nie czują się winne, gdy zamiast dziecku
poświęcają czas sobie. Spotykają się z przyjaciółmi, czytają książki, mają
swoje hobby, chodzą do kina, teatru, odwiedzają fryzjera, kosmetyczkę, wcześnie wracają do pracy, a dzieci
powierzają opiekunkom w żłobkach. Równowaga (équilibre) jest najważniejsza. Nie można dopuścić do tego, że jakaś
dziedzina życia – tu: rodzicielstwo - zdominuje pozostałe. Francuzki są dumne,
gdy mogą się oderwać od macierzyńskich obowiązków i zrelaksować. W USA
akceptuje się, że kiedy masz dzieci nie masz czasu dla siebie i innych. Amerykanki
czują się winne, gdy mają czas na odpoczynek (myślę, że duża część Polek też –
ja do nich na szczęście nie należę). Poczucie winy to pułapka, z której ciężko się
wydostać, dlatego warto przemyśleć swoją strategię wychowania i zaczerpnąć
coś-niecoś od Francuzów.
Myślę, że najważniejsze w wychowaniu
powinny być rozwaga i równowaga. Tego mam zamiar się trzymać przez najbliższych
kilka lat. Na razie jakoś się udaje. Moja córka przesypia całą noc, ma
uregulowane posiłki (nie marudzi przy
jedzeniu) i dzienne drzemki, w histerię jeszcze nie wpadła, etc. Porady
Druckerman tylko utwierdziły mnie w przekonaniu, że jesteśmy na dobrej drodze. Jeżeli
ktoś ma ochotę wejść na tę samą ścieżkę zapraszam do lektury. Polecam:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za pozostawienie każdego śladu w mojej przestrzeni:)