Macie dosyć szumu wokół filmu
„Pięćdziesiąt twarzy Greya”? Witajcie w klubie!
Żeby nie było, od razu uprzedzam, że ani
nie czytałam ani nie oglądałam. Świadomie. I nie mam zamiaru. Zamiast spotkania
z erotyczną pseudoliteraturą (z góry przepraszam, jeżeli kogoś obraziłam, ale
przeczytałam pierwszą stronę książki i od razu mnie odrzuciło), proponuję spotkanie z zagadką, kryminałem, tajemnicą, historią. W wersji polskiej. Będzie
bardzo skrótowo, żeby nikogo nie męczyć.
„SŁUŻBY SPECJALNE” – wiem, wiem, w kinach było już jakiś czas
temu, ale dopiero teraz udało mi się obejrzeć. Wszystko zaczyna się od
likwidacji WSI*. Powstaje tajna grupa do zadań specjalnych złożona z byłego
SB-eka Mariana Bońki (Janusz Chabior), agentki ABW Ps. „Białko” (Olga Bołądź) i
Janusza - żołnierza, który uczestniczył m.in. w misjach na Wzgórzach Golan czy
w Afganistanie (Wojciech Zielinski). Rzekomo mają działać dla dobra Polski (i
przynajmniej ze strony Janusza widać prawdziwe oddanie dla kraju), ale okazuje
się, że nie wszystko jest takie oczywiste…
Tak pokrótce: obsada boska (najlepszy
Janusz Chabior, świetna Kamilla Baar w wersji korpo, niespokojny Wojciech
Zieliński i dobrze „zrobiona” Olga Bołądź – chociaż jej gra aktorska
najbardziej mnie rozczarowała, już w „Czasie honoru” była lepsza, no i
zapomniałabym: wyrazista Agata Kulesza, jako onkolog lecząca Mariana Bońkę),
muzyka dobra, wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób i zdarzeń – zabawne,
dobre „amerykańskie” kino akcji z odrobiną polskości (patrz: życie dawnych
SB-eków w wolnej Polsce, Kościół i jego wpływy, historie rodzinne bohaterów – koszmarne
dzieciństwo, dom dziecka, choroba nowotworowa).
Dla mnie najbardziej uderzające były
wątki prywatne bohaterów, zwłaszcza małżeństwa Janusza. Poza tym, choć to żadna
nowość dla każdego Polaka, cały ten syf polityczno-biznesowy, przedstawiony tak
dobitnie, że ma się dosyć życia w takim kraju. Tylko tak z drugiej strony,
przecież tak jest wszędzie…
P.S. Podobno na TVP2 ma niedługo być
serial powstały na podstawie filmu. Koniec filmu być raczej wieloznaczny (jak
zwykle bywa), więc mam nadzieję, że serial nie będzie tylko wydłużoną wersją
filmu, a historia potoczy się dalej.
*dla tych, co nie wiedzą: o Wojskowych
Służbach Informacyjnych było głośno po słynnym raporcie komisji weryfikacyjnej
Antoniego Macierewicza; raport został sporządzony po likwidacji WSI,
stwierdzono w nim, że niektóre działania i akcje WSI były nielegalne, jaka jest
prawda, tego najprawdopodobniej nigdy się nie dowiemy; ostatnio znowu było
trochę plotek o WSI – kto ma taką potrzebę, Pan Google służy pomocą w znalezieniu
informacji;
„ZIARNO
PRAWDY” – zamiast w Walentynki pójść na „arcydzieło”, o którym wspominałam na
początku, wybraliśmy się na rasowy polski kryminał. Uwielbiam trylogię Zygmunta
Miłoszewskiego o białowłosym prokuratorze Teodorze Szackim, dlatego nie mogłam
sobie darować i nie pójść na film. Reżyseria: Borys Lankosz (wcześniej
reżyserował „Rewers” z Agatą Buzek i Marcinem Dorocińskim), muzyka: Abel
Korzeniowski (tworzył muzykę m.in. do „Samotnego mężczyzny”), współautor
scenariusza: Zygmunt Miłoszewski, główna rola: Robert Więckiewicz, role
drugoplanowe: Jerzy Trela, Magdalena Walach, Krzysztof Pieczyński – czego
chcieć więcej.
Już początkowa sekwencja, a w zasadzie
animacja, wbija w fotel. Niesamowicie dobrze zrobione zdjęcia i muzyka idealnie
dopasowana do każdego kroku bohatera, tworzą perfekcyjne tło dla zbrodni. Na
końcu okazuje się oczywiście, że zło jest właściwie banalne, tylko, że środki nieco
„fantazyjne”.
Nie będę pisała o fabule – każdy może
sobie wygooglować, przeczytać książkę albo obejrzeć film. Co jest dobre w
filmie (w książce oczywiście też) to, oprócz świetnie skonstruowanej intrygi, dobrze
ukazane niuanse polskiej rzeczywistości i polskich wad narodowych. I choć rzecz
dzieje się w Sandomierzu, gdzie historia XX w. boleśnie odcisnęła swoje piętno,
Polacy są wszędzie tacy sami.
Plakaty filmu głosiły, że zło bierze się
z gadania. Ja myślę, że źródłem każdego zła jest zazdrość. A zazdrościć można
wszystkiego: samochodu, domu, pieniędzy, pracy, męża, żony, dzieci, nawet cech
charakteru, do wyboru do koloru.
Bardzo dobre kino gatunkowe.
„MORDERSTWO POD CENZURĄ” MARCINA
WROŃSKIEGO. Na koniec dobry (ale nie bardzo dobry) polski kryminał na
papierze.
„Morderstwo
pod cenzurą” rozpoczyna serię książek kryminalnych o komisarzu Zygmuncie
Maciejewskim, który stoi na straży praworządności w międzywojennym Lublinie.
Komisarz Maciejewski lubi wypić, mieszka jak menel, ubiera się nie lepiej,
facjata jak bandyta, ma problemy z kobietami, hobby: boks. Jeden porządny
współpracownik (rodzinny i uporządkowany protestant Kraft) plus reszta. W
Święto Niepodległości zamiast świętować nasz komisarz i jego ekipa zastanawiają
się nad zagadką znalezionego kilka dni wcześniej redaktora naczelnego „Głosu
Lubelskiego”. Później jest nie lepiej, bo mamy kolejnego trupa. W tle: przekrój
wszystkich międzywojennych opcji polityczno-światopoglądowych, chyba dobra
topografia Lublina (byłam raz, więc wierzę Wrońskiemu na słowo), życie spelun, śmierdzących
zaułków, brudnych kamienic, melin, burdeli, etc.
Breslau ma Eberhardta Mocka, Lwów i
Wrocław mają Edwarda Popielskiego, a Lublin ma Maciejewskiego. Jako
wielbicielka kryminałów Marka Krajewskiego o Mocku i Popielskim, jestem bardzo
krytyczna wobec Wrońskiego. Jego kryminały (jestem w trakcie trzeciej książki „A
na imię jej będzie Aniela”) czyta się niby w jeden dzień, ale czegoś mi w nich
brakuje. I sama nie wiem czego. Wrocław znam, więc może dlatego kryminały
Krajewskiego bardziej mi odpowiadają. Może Krajewski ma bardziej cięte i inteligentniejsze
riposty, a może Maciejewskiemu brakuje sznytu, elegancji i klasycznego
wykształcenia Mocka i Popielskiego. Mimo pewnych niedociągnięć, wolę jednak taką
rozrywkę niż nawet i sto twarzy jakiegoś Greya czy Blacka.
Udanego weekendu! W niedzielę trzymamy
kciuki za „Idę” :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za pozostawienie każdego śladu w mojej przestrzeni:)