sobota, 12 września 2015

DAVID LAGERCRANTZ "CO NAS NIE ZABIJE" - RECENZJA

Nie wiem od czego zacząć. Naprawdę.
Może na początek mały rys historyczny, bo nie mam pojęcia, co napisać o książce i muszę się trochę zastanowić.
Książka powstała w atmosferze niezłego skandalu. Oczywiście w Polsce jakoś specjalnie nikt się nie podniecał wydaniem czwartego tomu Millennium po śmierci Larssona, ale w Szwecji aż huczało od plotek. Autor trylogii Millennium z niebanalną Lisbeth Salander w roli głównej - Stieg Larsson - zmarł w 2004 r. Prawa autorskie odziedziczyli jego ojciec i brat (jeśli się nie mylę), którzy w zasadzie chcieli się tylko wzbogacić. Poza tym wszędzie pisano, że za literacki spadek po Larssonie powinna odpowiadać jego partnerka. Sam Larsson zresztą wielokrotnie wspominał, że miała niemały wkład w trylogię. Problemy zaczęły się już przy sprzedaży praw do ekranizacji. Dlatego w Hollywood powstała tylko jedna część - "Dziewczyna z tatuażem" - ekranizacja pierwszego tomu Millennium "Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet". Oburzenie sięgnęło jednak zenitu, gdy spadkobiercy zdecydowali się znaleźć kogoś, kto napisze czwartą część. I sama nie wiem, czy ktoś, kto się na to zgodził jest odważny, pragnący bogactwa i sławy czy może po prostu nierozsądny. Powiem tak, o Davidu Lagercrantzu nie wiem nic poza tym, co przeczytałam na okładce książki. Podobno jest autorem biografii o Zlatanie Ibrahimovicu oraz dziennikarzem śledczym, z opisu i zdjęcia (dobry garnitur i zegarek) wynika zatem, że na kasę nie poleciał. W Szwecji chyba sławny jest, więc pozostało zostać sławnym w innych krajach. Parę dni temu natknęłam się w ddtvn na końcówkę wywiadu z Lagercrantzem przeprowadzanego przez Ulę Chincz. Zapamiętałam tylko tyle, że Lagercrantz czytając trylogię Larssona zawsze wymyślał sobie ciąg dalszy i od dawna kombinował, co mogłoby się znaleźć w czwartym tomie. No i wykombinował, oj wykombinował!

Właściwie nie wiem, jak streścić fabułę, żeby nie zdradzić za dużo, ale jakoś się postaram. 
Frans Balder, znany szwedzki naukowiec porzuca Dolinę Krzemową, żeby zająć się autystycznym synem, Augustem. Podejrzewa bowiem, że ojczym Augusta znęca się nad nim i matką Augusta. Poza tym wykradziono mu materiały dotyczące sztucznej inteligencji, nad którą pracował, coś tam dowiedział się właśnie pracując w USA, a resztę musi ogarnąć w Szwecji. Przy okazji jego dawny kolega namawia go i Mikaela Blomkvista, żeby się spotkali i porozmawiali na temat szpiegostwa przemysłowego oraz prac Baldera. Ktoś czyha na życie naukowca, więc dobrze by było, żeby komuś zdradził nad czym pracował - żeby już nie było powodu do zabójstwa. Niestety minutę przed przyjazdem Blomkvista, Baldera odwiedza morderca i pakuje parę kulek w jego głowę. Blomkvistowi udaje się tylko dowiedzieć, że w wykryciu sprawców kradzieży danych Balderowi pomagała tajemnicza, wytatuowana i przeraźliwie chuda hakerka. Jak można się łatwo domyślić - Lisbeth Salander. 
Dalej akcja toczy się już w zawrotnie szybkim tempie. Okazuje się, że duch Zalachenki (ojca Salander) wiecznie żywy, a jego syndykat zbrodni dalej jest prowadzony i to przez osobę bardzo dobrze znaną Lisbeth. Autor napakował na każdą stronę tyle informacji, że czasem można się pogubić. We wszystko wplótł oczywiście kłopoty finansowe gazety Mikaela - Millennium. No tak, w końcu tak nazywa się cała seria, więc coś wypadałoby napisać także o tym. Połączenie jednak nagonki medialnej na Blomkvista ze szpiegostwem przemysłowym, NSA, sztuczną inteligencją i tak dalej, momentami było męczące. Często miałam wrażenie, że autor chce zawrzeć w książce wszystkie ciekawe sprawy, o których słyszał ostatnio w mediach. Za dużo jest opisów informatyczno-matematyczno-nie wiem jakich. Dla tych, których kręcą komputery pewnie byłoby to ok, ale założę się, że oni nawet nie czytają takich książek. 
Jestem wielką fanką trylogii Millennium Larssona z wielu powodów. Oczywiście głównym jest sama postać Salander. Larsson opowiadając historię Lisbeth poruszył jednak kilka ważnych społecznie tematów. Przemoc wobec kobiet i dzieci, równouprawnienie kobiet i mężczyzn, które nie istnieje, kulawy system opieki nad dziećmi i niepełnosprawnymi, wszechobecna moc instytucji, które kierują się wszystkim, tylko nie dobrem dziecka, skorumpowane służby i policja. Larsson zaprosił czytelnika, żeby zajrzał do małej szkatułki szwedzkiego społeczeństwa, które zdecydowanie różni się od świata Astrid Lindgren. Lagercrantz nie zaprosił mnie nigdzie. Poza tym książki Larssona wywoływały w czytelniku skrajne emocje: agresję, gniew, na to, co spotkało Lisbeth i innych określanych przez wspaniałe szwedzkie instytucje "wyrzutkami" społeczeństwa. Lagercrantz nie wywołał we mnie żadnych emocji. Mam jeszcze jeden zarzut, tylko nie wiem, czy do autora, czy do tłumacza - niektóre zdania czy opisy były tak infantylnie sformułowane, że odniosłam wrażenie, że czytelnika traktuje się, jak idiotę.
Książkę przeczytałam szybko, bo chciałam jak najszybciej skończyć. Język jest prosty, więc także dlatego łatwo się czyta. Fabuła czasem męczy, ale mam na to niezawodny sposób - tylko przeglądam takie strony. Poza tym, nie ukrywajmy Salander to Salander i tylko dla niej warto było przeczytać "Co nas nie zabije". 
Jeżeli będzie kolejna część (a pewnie będzie) nie popędzę jednak czym prędzej do księgarni, tylko poczekam aż książka pojawi się w bibliotece. Szkoda kasy po prostu.
Miłego popołudnia:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za pozostawienie każdego śladu w mojej przestrzeni:)